pl
Books
Franz Kafka

Proces

  • Kingahas quoted4 years ago
    Logika wprawdzie jest niewzruszona, ale człowiekowi, który chce żyć, nie może się ona oprzeć.
  • Kingahas quoted4 years ago
    K. wiedział teraz dobrze, że byłoby jego obowiązkiem chwycić nóż przechodzący tak nad nim z rąk do rąk i przebić się. Ale nie zrobił tego, tylko obracał wolną jeszcze szyję i rozglądał się dookoła. Nie potrafił wytrzymać próby do samego końca i wyręczyć całkowicie władzy, odpowiedzialność za ten ostatni błąd ponosił ten, który mu odmówił tej reszty potrzebnej siły. Jego wzrok padł na najwyższe piętro graniczącego z kamieniołomem domu. Jak błyska światło, tak rozwarły się tam skrzydła jakiegoś okna: jakiś człowiek, słaby i nikły w tym oddaleniu i na tej wysokości, wychylił się jednym rzutem daleko przez okno i wyciągnął jeszcze dalej ramiona. Kto to był? Przyjaciel? Dobry człowiek? Ktoś, kto współczuł? Ktoś, kto chciał pomóc? Byłże to ktoś jeden? Czy byli to wszyscy? Byłaż jeszcze możliwa pomoc? Istniały jeszcze wybiegi, o których się zapomniało? Na pewno istniały. Logika wprawdzie jest niewzruszona, ale człowiekowi, który chce żyć, nie może się ona oprzeć. Gdzie był sędzia, którego nigdy nie widział? Gdzie był wysoki sąd, do którego nigdy nie doszedł? Podniósł ręce i rozwarł wszystkie palce.

    Ale na gardle jego spoczęły ręce jednego z panów, gdy drugi tymczasem wepchnął mu nóż w serce i dwa razy w nim obrócił.

    Gasnącymi oczyma widział jeszcze K., jak panowie, blisko przed jego twarzą, policzek przy policzku, śledzili ostateczne rozstrzygnięcie. „Jak pies!” – powiedział do siebie: było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć.
  • Kingahas quoted4 years ago
    Jedyne, co teraz mogę zrobić – powiedział sobie, a zgodność jego kroku z krokami tamtych dwóch potwierdzała mu jego myśl – jedyne, co teraz mogę zrobić, to zachować do końca spokój, rozwagę, rozsądek. Zawsze pragnąłem dwudziestoma rękami naraz chwytać świat, i to nawet dla niesłusznego celu. To było mylne; czy mam teraz pokazać, że nawet jednoroczny proces nie zdołał mnie niczego nauczyć? Czy mam odejść jak człowiek niepojętny? Czy mam pozwolić, by mówiono o mnie, że na początku procesu chciałem go ukończyć, a teraz, na jego końcu znowu go zacząć? Nie chcę, by tak mówiono. Jestem wdzięczny za to, że dano mi na tę drogę tych półniemych, nierozumiejących panów i że mnie samemu pozostawiono, abym powiedział sobie o tym, co nieuchronne
  • Kingahas quoted4 years ago
    Już na schodach starali się panowie wziąć K. pod ramię, ale K. powiedział:

    – Dopiero na ulicy, nie jestem chory.

    Zaraz jednak przed bramą uchwycili go w taki sposób, w jaki jeszcze K. nigdy z żadnym człowiekiem nie chodził. Trzymali ramiona blisko siebie za jego plecami, nie zgięli ramion, tylko objęli nimi ramiona K. w całej ich długości i na dole chwycili jego ręce wyszkolonym wprawnym chwytem, któremu niepodobna się było oprzeć. K. szedł więc wyprężony i sztywny między nimi. Tworzyli teraz wszyscy trzej tak zwartą jedność, że gdyby chciano uderzyć jednego z nich, uderzono by wszystkich. Była to jedność, jaką tworzyć może tylko coś martwego.
  • Kingahas quoted4 years ago
    Czas jakiś szli w milczeniu. K. trzymał się bardzo blisko księdza, nie widząc w ciemności, gdzie się znajduje. Lampa w jego ręku dawno zgasła. Raz zabłysnął wprost przed nim srebrny posąg jakiegoś świętego i zaraz zgasł w ciemności. Aby nie być zupełnie zdanym na księdza, K. spytał go:

    – Czy jesteśmy teraz w pobliżu głównego wejścia?

    – Nie – odpowiedział ksiądz – jesteśmy bardzo od niego oddaleni. Co chcesz już odejść?

    Mimo ze K. nie myślał o tym właśnie w tej chwili, odpowiedział natychmiast:

    – Oczywiście, muszę odejść, jestem prokurentem banku, czekają na mnie, przyszedłem tu tylko, by pokazać zagranicznemu klientowi katedrę.

    – Wobec tego – powiedział ksiądz i podał K. rękę – idź.

    – Nie mogę się jednak w ciemności sam zorientować – rzekł K.

    – Idź na lewo do ściany – powiedział duchowny – potem dalej wzdłuż ściany, nie opuszczając jej, a znajdziesz wyjście.

    Ksiądz oddalił się zaledwie parę kroków, a już K. zawołał nań bardzo głośno:

    – Zaczekaj jeszcze, proszę cię!

    – Czekam – powiedział ksiądz.

    – Czy nie chcesz jeszcze czego ode mnie? – spytał K.

    – Nie – rzekł ksiądz.

    – Przedtem byłeś dla mnie taki dobry – powiedział K. – i wszystko mi wyjaśniłeś, a teraz pozwalasz mi odejść, jakby ci nic na mnie nie zależało.

    – Musisz przecież odejść – powiedział ksiądz.

    – No tak – rzekł K. – chciej to zrozumieć.

    – Zrozum ty wpierw, kim ja jestem – powiedział ksiądz.

    – Ty jesteś kapelanem więziennym – rzekł K. i podszedł bliżej do księdza; jego natychmiastowy powrót do banku nie był tak konieczny, jak to przedstawił, mógł całkiem dobrze jeszcze tu zostać.

    – Należę tedy do sądu – powiedział ksiądz. – Dlaczego więc miałbym czegoś chcieć od ciebie. Sąd niczego od ciebie nie chce. Przyjmuje cię, gdy przychodzisz, wypuszcza, gdy odchodzisz
  • Kingahas quoted4 years ago
    – To jest dobre uzasadnienie – powiedział K., który poszczególne miejsca w wyjaśnieniach księdza powtarzał sobie półgłosem – to jest dobre uzasadnienie i ja także sądzę, że odźwierny zostaje oszukany. Nie odstąpiłem tym samym od mego poprzedniego zapatrywania, gdyż oba po części się pokrywają. Nie jest rzeczą istotną, czy odźwierny widzi wszystko jasno, czy też tkwi w złudzeniu. Powiedziałem, że człowiek został oszukany. Gdyby odźwierny widział jasno, można by o tym wątpić, jeśli jednak odźwierny tkwi w złudzeniu, w takim razie jego złudzenie musi się z konieczności przenieść na tego człowieka. Odźwierny nie jest wtedy wprawdzie oszustem, ale jest tak ograniczony, że powinno by się natychmiast wypędzić go ze służby. Musisz przecież wziąć pod uwagę, że złudzenie, w jakim tkwi odźwierny, jemu samemu nic nie szkodzi, człowiekowi natomiast stokrotnie.

    – Tu natkniesz nie na pogląd przeciwny – powiedział ksiądz – niektórzy bowiem twierdzą, że opowieść nikogo nie uprawnia do sądzenia odźwiernego. Jakimkolwiek nam się ukazuje, to jednak jest on sługą prawa, a więc do prawa przynależny, a więc wyniesiony ponad ludzki sąd. Nie można też wobec tego sądzić, że odźwierny jest podporządkowany temu człowiekowi. Być związanym przez swoją służbę choćby tylko z wejściem do prawa bez porównania więcej znaczy niż żyć na wolności w świecie. Człowiek dopiero przychodzi do prawa, odźwierny już tam jest. Jest przez prawo przyjęty do służby, wątpić o jego godności znaczyłoby wątpić o prawie.

    – Z tym zapatrywaniem nie godzę się – rzekł K. kręcąc głową – gdyż jeśli na nie przystać, trzeba wszystko, co odźwierny mówi, uważać za prawdę. A że to jest niemożliwe, sam przecież dokładnie uzasadniłeś.

    – Nie – powiedział duchowny – nie trzeba wszystkiego uważać za prawdę, trzeba to tylko uważać za konieczne.

    – Smutne zapatrywanie – rzekł K. – Z kłamstwa robi się istotę porządku świata.
  • Kingahas quoted4 years ago
    I wciąż się podkreśla, że o wszystkim tym zdaje się odźwierny nic nie wiedzieć. Nie ma w tym jednak nic rażącego, gdyż podług tej wersji odźwierny tkwi w jeszcze o wiele głębszym złudzeniu. Tyczy się ono jego służby. Pod koniec mówi mianowicie o wejściu i powiada:

    „Odchodzę teraz i zamykam je”, ale na początku była mowa, że brama do prawa stoi otworem jak zawsze, a jeśli jest zawsze otwarta, zawsze, to znaczy niezależnie od trwania życia człowieka, dla którego jest przeznaczona, to i odźwierny nie może jej wobec tego zamknąć. Rozbieżne są poglądy co do tego, czy odźwierny oznajmieniem, że zamknie bramę, chce dać tylko jakąkolwiek odpowiedź, czy podkreślić swoją służbistość, czy też jeszcze w ostatniej chwili pogrążyć tego człowieka w smutku i żalu. Wielu jednak zgadza się z tym, że bramy nie będzie mógł zamknąć. Sądzą oni nawet, że przynajmniej pod koniec odźwierny stoi nawet w swej wiedzy niżej od tego człowieka, ponieważ ten widzi blask, jaki bije z wejścia do prawa, podczas gdy odźwierny odwrócony jest zapewne plecami do wejścia i żadną wypowiedzią nie daje znać, jakoby zauważył jakąś zmianę.
  • Kingahas quoted4 years ago
    Ale tkwi także w złudzeniu, jeśli idzie o człowieka ze wsi, gdyż jest temu człowiekowi podporządkowany, a nie wie tego. Że traktuje tego człowieka jako podporządkowanego sobie, poznać można z wielu momentów, które zapewne pamiętasz. Ale że faktycznie jemu jest podległy, wynika z tej interpretacji równie jasno. Przede wszystkim człowiek wolny jest zawsze ponad człowiekiem zależnym. Otóż ów człowiek jest rzeczywiście wolny, może iść, gdzie chce, tylko wstęp do prawa jest mu wzbroniony. I to zresztą tylko przez jednostkę, przez odźwiernego. Jeśli siada na stołeczku przed bramą i siedzi tam przez całe życie, to dzieje się to dobrowolnie, opowieść nie mówi o żadnym przymusie. Odźwierny natomiast jest przez swój urząd przywiązany do miejsca, nie może oddalić się poza bramę, ale prawdopodobnie nie może także wejść do wnętrza, nawet gdyby chciał. Poza tym jest on wprawdzie w służbie prawa, ale służy tylko przy tym wejściu, a więc także tylko przy tym człowieku, dla którego wyłącznie to wejście jest przeznaczone. Również i z tego względu jest mu podporządkowany. Należy przyjąć, że przez wiele lat, przez cały wiek męski pełnił on poniekąd daremną służbę, bo jest powiedziane, że przychodzi mężczyzna, a więc ktoś w wieku męskim, że więc odźwierny musiał długo czekać, zanim wypełniło się jego zadanie, mianowicie tak długo, jak długo podobało się człowiekowi, który przecież przyszedł dobrowolnie. Ale i koniec jego służby wyznaczony jest końcem życia człowieka, aż do końca więc pozostaje mu podporządkowany.
  • Kingahas quoted4 years ago
    – Ty znasz tę opowieść dokładniej i poznałeś ją dawniej niż ja – powiedział K.

    Milczeli chwilę. Potem rzekł K.:

    – Sądzisz więc, że nie oszukano tego człowieka?

    – Nie zrozum mnie źle – powiedział duchowny. – Ukazałem ci tylko różne mniemania, jakie o tym istnieją. Nie powinieneś za wiele zważać na mniemania. Pismo jest niezmienne, a mniemania są często tylko wyrazem rozpaczy z tego powodu. W tym wypadku istnieje nawet pogląd, według którego odźwierny jest tym oszukanym.

    – To jest daleko idący pogląd – powiedział K. – Jak go uzasadniają?

    – Uzasadnienie – powiedział duchowny – bierze za punkt wyjścia ograniczoność odźwiernego. Tłumaczy się, że on nie zna wnętrza prawa, tylko tę drogę, którą musi przed wejściem wciąż odmierzać. Wyobrażenia, jakie ma o wnętrzu, uważa się za dziecinne i przyjmuje się, że tego, czym chce nastraszyć owego człowieka, sam się boi. Tak, on się nawet boi bardziej od człowieka, gdyż człowiek nie chce niczego innego, jak tylko wejść, nawet jeśli słyszał o strasznych odźwiernych wnętrza, odźwierny natomiast nie chce wejść, przynajmniej nic o tym nie słyszymy. Inni mówią wprawdzie, że musiał już na pewno być we wnętrzu, gdyż przyjęto go przecież kiedyś do służby prawa, a to mogło się odbyć tylko we wnętrzu. Na to jest odpowiedź, że mógł zostać mianowany odźwiernym tylko przez głos z wnętrza i że w każdym razie daleko w głąb nie zaszedł, skoro nie mógł już znieść widoku trzeciego odźwiernego. A poza tym nie ma także wzmianki, żeby wciągu tych wielu lat, poza uwagą o odźwiernych, opowiadał, coś o wnętrzu. Mogło mu to być zabronione, ale i o zakazie nic nie wspominał. Z tego wszystkiego wnioskują, że nic o wyglądzie i istocie wnętrza nie wie i tkwi co do tego w złudzeniu.
  • Kingahas quoted4 years ago
    Czy może być bardziej obowiązkowy odźwierny? Ale do postaci odźwiernego dochodzą jeszcze inne istotne rysy, korzystne dla tego, kto żąda wstępu, i które bądź co bądź pozwalają zrozumieć, że mógł w swej aluzji do przyszłej możliwości wyjść nieco poza swój obowiązek. Nie da się mianowicie zaprzeczyć, że jest on trochę ograniczony i w związku z tym trochę zarozumiały. Jeśli jego uwagi o własnej potędze i o potędze innych odźwiernych i o tym ich widoku, którego nawet on nie może znieść – powiadam, jeśli te wszystkie uwagi są nawet same w sobie słuszne, to jednak sposób, w jaki je wypowiada, wskazują, że jego zdolność pojmowania jest przyćmiona przez naiwność i pychę. Komentatorzy powiadają na to: prawdziwe sformułowanie jakiejś rzeczy i niezrozumienie tej samej rzeczy w zupełności się nie wykluczają. – W każdym razie trzeba przyjąć, że owo ograniczenie i wywyższanie się, choć tak nieznacznie się uzewnętrzniają, osłabiają jednak czujność straży, są lukami w charakterze odźwiernego. Do tego dołącza się jeszcze i to, że odźwierny zdaje się mieć z natury usposobienie uprzejme, nie zawsze jest osobą urzędową. Zaraz od pierwszych chwil żartuje, zapraszając tego człowieka, mimo że równocześnie wyraźnie przestrzega zakazu, do wejścia, a potem nie odpędza go, tylko daje mu, jak mówi tekst, stołeczek i sadowi go przed drzwiami. Cierpliwość, z jaką przez wszystkie te lata znosi prośby człowieka, małe przesłuchania, przyjmowanie podarunków, wielkoduszność, z jaką dopuszcza, by człowiek ten obok niego głośno przeklinał nieszczęsny los, który ustanowił tu tego odźwiernego – wszystko to pozwala wnosić o odruchach miłosierdzia. Nie każdy odźwierny tak by postąpił. I w końcu schyla się jeszcze, na jedno jego skinienie, nisko nad tym człowiekiem, by dać mu sposobność do ostatniego pytania. Tylko cień zniecierpliwienia – odźwierny wie przecież, że wszystko już skończone – przebija się w tych słowach: „jesteś nienasycony”. Niektórzy idą nawet w tego rodzaju interpretacji jeszcze dalej i uważają, że słowa „jesteś nienasycony” wyrażają rodzaj przyjacielskiego podziwu, który jednocześnie nie jest pozbawiony pewnej protekcjonalności. W każdym razie, tak ujęta, przedstawia się osoba odźwiernego inaczej niż sądzisz.
fb2epub
Drag & drop your files (not more than 5 at once)